CZY MUSZĘ BYĆ WSZĘDZIE? CZYLI O PUNKTACH STYKU Z MARKĄ

Czas czytania:4 min

Nieważne, czy właśnie startujemy z własnym biznesem, czy odpowiadamy za komunikację jakiejś większej marki, pytanie o touchpointy, czyli o to, w jakich kanałach pokazywać się potencjalnym klientom, jest kluczowe dla skutecznego marketingu.

Idealnym rozwiązaniem jest stworzenie mapy i/lub strategii punktów styku z marką opartej na tym, jak w internecie zachowuje się nasza grupa docelowa – gdzie jest najbardziej aktywna, gdzie spędza najwięcej czasu, w jakiego typu treści najbardziej się angażuje. Działanie metodą prób i błędów też jest oczywiście możliwe, tak samo jak testowanie różnych formatów czy stylów komunikacji, jednak przemyślana i dobrze dobrana do grupy i naszego celu biznesowego strategia zazwyczaj przynosi lepsze efekty. I również jest w niej miejsce na testy i uczenie się na ewentualnych błędach.

Oczywiście, można próbować jednocześnie rozwijać stronę www, pisać posty na Facebooka, Instagram i LinkedIn, kręcić rolki, TikToki i jeszcze nagrywać YouTube’y i podcasty. Ale – parafrazując memowego klasyka – „kto ma na to czas?”. I mówię tu zarówno o osobach stojących po stronie marki, jak i o odbiorcach. OK, fajnie, jeśli klient natknie się na reklamę na Instagramie i potem, jeśli temat czy produkt go zainteresuje, będzie mógł doczytać o nim na stronie www czy obejrzeć dłuższą formę na YouTubie. Ale jest mała szansa, że będzie miał czas i chęć na to, żeby obcować jeszcze z tą samą treścią w pięciu kolejnych miejscach w sieci. W pewnym momencie nastąpi przesyt i zmęczenie materiału, a do niektórych miejsc może przecież nawet nie trafić, bo akurat nie leżą na mapie jego codziennej internetowej podróży.

Powiem to, żeby odciążyć Wasze marketingowe barki: nie trzeba być wszędzie. To trudne do osiągnięcia, zwłaszcza, jeśli ma się kilka różnych profili/biznesów. Dlatego powinniśmy bez żalu odpuścić sobie te kanały, w których wiemy, że nasi klienci są mniej aktywni czy w ogóle nie konsumują tam treści.

Przykładowo: masz biznes kulinarny? Ludzie jedzą oczami – skup się na ładnych zdjęciach i filmach (YouTube, reels, TikTok), w opisach dodając przepisy lub – jeśli masz przy okazji stronę – linkując do przepisów tamże. Sprzedajesz specjalistyczne narzędzia (takie prawdziwe, do pracy, wyjdźmy na chwilę poza digital)? Napisz artykuł ekspercki i nagraj tutorial na YouTube, nie musisz codziennie postować na Facebooku podczepiając się pod Dzień Koloru Pomarańczowego i inne tego typu okazje wymyślone przez social mediowców. Prowadzisz kancelarię lub biuro rachunkowe? Napisz post na LinkedIn, w którym poruszysz jakiś „hot” temat branżowy (np. Nowy Ład jest obecnie studnią bez dna, jeśli chodzi o wszelkie konsultacje i pozyskiwanie klientów), a jeśli Twoją grupą docelową są przedsiębiorcze kobiety i matki, załóż konto na Instagramie z poradami w formie postów graficznych.

Przestrzelenie się w wybieraniu kanałów do komunikacji to tylko poświęcanie (cennego!) czasu i energii nie na to, co trzeba. Nagranie rolki czy TikToka, tak samo jak napisanie eksperckiego artykułu czy nagranie filmiku skierowanego do swojej niszy jest czasochłonne, więc jeśli nie wiemy, którędy najefektywniej dotrzemy do swoich odbiorców, to ten czas tylko tracimy.  

Korci Cię, żeby zbadać nowy kanał albo nowe możliwości w którymś z portali społecznościowych? Okej, dobry pomysł! Ale jeśli Twoja publikacja tam „nie zażre”, to nie biczuj się i nie próbuj w nieskończoność poprawiać i gimnastykować się na wszystkie strony – lepiej wtedy po prostu odpuścić i skupić się na tym, co wiesz, że działa, nawet jeśli masz wrażenie, że wszyscy dookoła robią właśnie TO. Zapewniam, nie wszyscy. Niektóre branże nawet nie słyszały o reelsach, a marketing prowadzony dotychczasowymi kanałami realizuje im bez problemu roczne cele biznesowe.

Zakładając, że określiliśmy już swoją grupę docelową, znamy preferencje klientów w zakresie spędzania czasu online – pozostaje jeszcze kwestia egzekucji, czyli przygotowania treści, które mają się pojawiać w wybranych przez nas punktach styku.

I tak samo, jak w przypadku doboru touchpointów, tak dystrybucja treści w nich powinna być przemyślana i zaplanowana. Co przez to rozumiem? Ta sama treść posta z tym samym zdjęciem wklejona na różne portale, a co za tym idzie do niektórych z nich niedopasowana, nie przyniesie nam wymiernych efektów w postaci zaangażowania odbiorców.

Spójrzmy, co każda z platform czy każdy z kanałów ma nam do zaoferowania, co się „kilka”, jaka forma króluje w każdym z nich. Czy są to zdjęcia, przemyślane teksty, materiały wideo czy może sama forma jest gdzieś mniej ważna, bo bardziej istotne są emocje, jakie porusza?

Może akurat uda nam się przygotować takie materiały, że będą wymagały tylko niewielkiej modyfikacji, żeby wpisywać się w ramy danego kanału, a może właśnie, jeśli nie mamy zbyt dużo czasu, to jest dobry moment na skupienie się na dwóch-trzech touchpointach i przygotowanie pod nie dopracowanych treści?

Niezależnie od tego, jakie kanały wybierzemy i jakiego typu publikacje będziemy na nie wrzucać, warto zawsze być blisko klienta, słuchać jego potrzeb i informacji zwrotnych. Czy nasze treści są angażujące? Czy zachęcają do dzielenia się nimi? Czy pozyskujemy dzięki nim nowych obserwatorów, a docelowo klientów? Jeżeli tak, super, idziemy tą drogą. Jeśli nie, warto przyjrzeć się temu, co nie działa i skupić swoją energię w innych, bardziej skutecznych miejscach. Lub skorzystać z pomocy konsultanta, który przyjrzy się naszym celom i wizerunkowi marki i podpowie, gdzie „łapać” klientów i w jaki sposób najlepiej do nich mówić. Bo wiadomo, że w działania marketingowe czasem lubi się wpleść chaos, ale zawsze można spróbować go uporządkować i działać według strategii, bardziej efektywnie.